środa, 16 grudnia 2015

Ocalcie matki od śmierci głodowej

Tzw. "figurę modelki" miałam od zawsze. Znaczy to, że od zawsze (podobno od urodzenia) wyglądem przypominałam pomoc biologiczną, prezentującą układ kostny człowieka w całej okazałości (chociaż ja zdecydowanie na ogół całości nie prezentowałam).

Teraz jest jednak jeszcze "chudziej". Dlatego jak słyszę "Co robisz, że tak wyglądasz?", mam ochotę powiedzieć "Mam dziecko!"*.  A jak pada pytanie "Odchudzasz się? Jesteś na jakiejś diecie?" mówię prawdę, że jestem na diecie cud. Jak dorwę coś do jedzenia i zdążę pochłonąć przy jednym "posiedzeniu" to jest cud. A jeśli do tego posiłek jest (jeszcze) ciepły to w ogóle, Hosanna i chwała na wysokości.

Jasne, że od kiedy pojawił się Król było z tym trudniej, jednak jakoś swoje posiłki ogarniałam (i picie wody też). Ale później zaczął chodzić i trzeba za nim zapierdzielać (do tej pory), a później zachorował i jest jeszcze gorzej. Całe to ważenie, odmierzanie, sprawdzanie poziomów cukru, pilnowanie żeby zjadł, ocenianie ile nie zjadł, podawanie insuliny, rozkminy jaką dawkę podać skoro zjadł tylko trochę, nie sprzyjają planowaniu swoich posiłków. A w międzyczasie zapierdzielać trzeba.

Są akcje promujące dożywianie bezdomnych, dzieci w Polsce, dzieci w Afryce, ubogich itd. Ja się pod nimi podpisuję obiema rękami, uważam za słuszne i że głodnego należy nakarmić..... Tylko dlaczego nikt nie pomyślał o tych wszystkich biednych matkach. Bo, że jestem jedyna śmiem bezczelnie wątpić. Nie chodzi nawet o pomoc finansową/materialną. Żeby tak na godzinkę dziennie przychodził ktoś i ogarniał urwipołcia. Zapewniam, że większość kobiet zdążyłaby ugotować, zjeść, poczęstować gościa, a te z tytułem superwoman, jeszcze pewnie pozmywać. Kto niby miałby to robić? Nie wiem, może studentki pedagogiki praktyki w ten sposób mogłyby odbębnić? ;)

Dlatego jak widzicie kobietę kończące deserek swojej pociechy, zlizującą resztki jedzenia z umorusanej buźki, czyszczącą łyżeczkę z pozostałości posiłku przed załadowaniem jej do młodocianych ust, nie oburzajcie się tak szybko. Pamiętajcie, one pewnie głodują ;)

*Tak, wiem, że są kobietki, które mając dzieci, mają też wszystko ogarnięte i zaplanowane. Są różne kobiety, tak samo jak są różne dzieci. Nam się trafił egzemplarz typu torpeda i nie ma co się porównywać. Te ogarnięte z pomocy nie musiałby korzystać ;)


czwartek, 26 listopada 2015

Powrót do nie-normalności

 Na jakiś czas olałam bloga. Mam w schowku dwa teksty, których na razie nie jestem w stanie opublikować. Działo się oj działo. Pozytywnie? Raczej nie. Jednak od początku....

  Znacie tę kołysankę, co opowiada o radosnym trójkącie gdzieś na zamku? (Bo kochał ją król, kochał ją paź (...) A ona też kochała ich, kochali się we troje). Tę, gdzie zakończenie jest traumatyczne, bo wszyscy zostają pożarci przez zwierzynę (wcale nie dziką).
    Ostatnia zwrotka mówi, że "Z cukru był król......" i tu się zatrzymajmy.

   Król, nasz syn, nasze szczęście, jedyny wnuk naszych rodziców i ukochany bratanek czy siostrzeniec wylądował w szpitalu, w stanie zagrożenia życia. Diagnoza była dość szybka, doprowadzanie go do stanu normalności dłuższe. Można powiedzieć "było, nie minęło". Bo cukrzyca nie mija, a to właśnie przytrafiło się Młodemu.

 W założeniach blog ten miał być zabawną, ironiczną formą terapii, dla Matki-Królowej-Polki. Założenia, jak to większość moich planów (życiowych też), wzięły w łeb. W związku z tym tematyka, siłą rzeczy, zahaczać będzie o życie z malutkim cukrzykiem.

 Z pozytywów: Król dalej jest prześmieszny, im bardziej się potrafi komunikować, tym bardziej rozbraja na łopatki otoczenie. JK dalej jest najlepszym ojcem na świecie (a mówili, że jak synuś to mamusi, kłamczuchy). Ja jeszcze ciągle jestem młoda ;), a mój umysł potrzebuje wywalić z siebie trochę przemyśleń ;P więc "do usłyszenia"

czwartek, 23 lipca 2015

Fakty i mity

W różnych zakamarkach internetu możecie znaleźć zbiór przesądów i fałszywych przekonań dotyczących karmienia naturalnego. Czasami są to przekręcone i zmutowane informacje, czasem mają źródła w wierzeniach ludowych i urosły do rangi zabobonów. Ogólnie, jeśli ktoś ma rzetelną wiedzę, można się uśmiać. Jeśli nie, przeżyć horror.

Nie będę tu tworzyć własnego rankingu, zachęcam za to do lektury (zarówno zabawnej, jak i z solidnego źródła).  Dodam tylko coś, czego nie słyszałam wcześniej a powaliło mnie na kolana.

Uwaga drogie karmiące!
Przy ćwiczeniach uważajcie na intensywność. Jeśli nabawicie się zakwasów, to substancje przejdą do pokarmu i zmienią jego smak (na kwaśny oczywiście).

Tadam bsss... Kurtyna

wtorek, 23 czerwca 2015

Dla Taty

Król jeszcze nie wysławia się zbyt płynnie. Jednak gdyby mógł, dziś powiedziałby JK pewnie coś w podobnym tonie.

Za silne ramiona, które zawsze poniosą wtedy, kiedy małe nóżki są już zmęczone
Za owłosioną klatę, która utuli kiedy skarżę się na mamę i od zawsze jest świetna do zasypiania
Za delikatność przy myciu i ubieraniu
Za śmieszne miny, które wywołują ataki śmiechu
Za nieskończoną ilość pomysłów do zabawy
Za cudowny ciepły głos, który potrafi opowiadać i wyśpiewać magiczne rzeczy
Za to, że nie wstydzisz się bawić 'na maksa',  chociaż ktoś może powiedzieć, że wyglądasz głupio albo śmiesznie
Za pokazywanie i tłumaczenie 'dorosłych' czynności, które są tak fascynujące
Za to, że jesteś...

Dziękuję i kocham Cię Tatusiu

czwartek, 18 czerwca 2015

CzyCoś się kończy, coś się zaczyna

Czy pojawienie się dziecka coś zmienia? Kurde, duuuużo. Nie chodzi tu tylko o rodziców małego człowieka ale całą małą populację osób z otoczenia.
Jeśli chodzi o tych, co się wzięli i rozmnożyli, to sprawa jest dość oczywista- świat wywraca się do góry nogami. JK przestały dodatkowo śmieszyć dowcipy o martwych płodach i niemowlętach w sokowirówce.
Owocowa- jedna z pierwszych osób, które odwiedziły Króla, jeszcze w szpitalu- nie może przełamać się do wrzucenia małego Simsa na grilla.
Młodszy stryjaszek po obejrzeniu jednego z odcinków "Gry o tron"  podsumował " A niech, się zabijają, torturują i gwałcą, nie rusza mnie to. Ale jak można było zostawić maleńkie dziecko na mrozie?! Nie przykryte!!!"
Cioci inżynier z podejścia "dziecko jak dziecko" zrobiło się "jesteś jedynym mężczyzną, który mnie rozumie".
A cioci kolorowej rozwiały się wizje okołoaborcyjne i swojemu chłopu oznajmiła " Chcę takiego".
Także strzeżcie się, bo nie znacie dnia ani godziny, kiedy Wasz światopogląd może runąć ;).

sobota, 13 czerwca 2015

Here comes the King

  Sytuacja wyglądała tak: byłam po praco-pasji, wymagającej zaangażowania 24/7. Trwało to tydzień. Następnego dnia, o 7 byłam już na praktykach. Żeby było szybciej praktyki robiłam w 2 miejscach, co dawało 5 dni w tygodniu po 12h, włączając tzw. nocki.
Sytuacja stresowa- uczelnia się nie wywiązała i zamiast praktykować przy ukochanym chłopie, trzeba opłacać stancje przez wakacje pół Polski dalej.
Nie przejmowałam się potencjalnymi sygnałami, wskazującymi na obecność lokatora w moim brzuchu: spuchnięty biust- norma w końcówce cyklu, spóźnienie- kilka razy już tak było przy takim poziomie stresu, śpiączka- a weź nie padaj na pysk przy takim trybie pracy.
W końcu luby stwierdził, że mnie odwiedzi. Kazałam przekroczyć me progi z testem- tak dla świętego spokoju.

Po wykonaniu czynności niezbędnych, gapiłam się na okienko z dwiema kreskami chyba kwadrans, czekając aż ta niepotrzebna linia zniknie...bo przecież to imposibru! My się w końcu zabezpieczamy! Dzieci owszem, cała gromada nawet ale po moich studiach (kolejnych z resztą).
Skoro krecha nie zniknęła, wciągnęłam JK do kibelka i pokazuje ustrojstwo. Ten się szczerzy jak szczerbaty do sucharów, obcałowuje i ściska a ja...czuję się jakbym dostała patelnią w łep. I ta gonitwa myśli: co ze studiami, co powiedzą rodzice, co powiedzą JEGO rodzice (zdecydoeanie bardziej konserwatywni), gdzie zamieszkamy, z czego będziemy żyć, muszę kupić krem na rozstępy, mój dziadek tego nie przeżyje...
Znalazłam lekarza i potwierdziło się, że jest tam mały ktoś. Telefony do rodziców, informowanie znajomych, nasze rozmowy, wszystko to wywołało pozytywny odzew (euforię w niektórych przypadkach). Kiedy pierwsze emocje opadły, okazało się, że...cieszę się jak jasna cholera :D. Obawy dalej były, ciężko żeby ich zabrakło. Ale okazało się, że można wdzystko.

Nie obyło się bez przebojów (o których może innym razem).  W końcu ustaliliśmy, że najrozsądniejszym wyjściem jest moja dziekanka i przeprowadzka.

Bywało różnie. W końcu doczekaliśmy się przyjścia na świat króla i zostania rodzicami.
Ale o tym później..

czwartek, 4 czerwca 2015

Porozumienia zaczątki

Król zaczyna porozumiewać się z otoczeniem bardziej humanitarnie niż tylko wrzaskiem.
Potrafi od niedawna pokazać przedmiot, którego aktualnie pożąda. Często dotyczy to jedzenia.  Kolejnym manifestem głodu/łakomstwa jest zapuszczanie żurawia do talerza rodzica (dziwnie częściej matki). W połączeniu z widokiem wielkich, pełnych nadziei oczu, podświadomie odczuwalnej groźby wrzasku i wyrzutami sumienia (jak można nie nakarmić własnego dziecka!), skutkuje to pochłanianiem porcji rodzicielki. No nie całej, Król jest łaskaw! (i ma jeszcze mały żołądek). Pożera jakieś 3/4 :P

Kolejnym, ostatnio zauważalnym sygnałem porozumiewawczym jest mówienie "NIE"+ opcjonalnie kręcenie główką. No ok, nie dowiemy się w ten sposób czego chce ale wykluczamy to, czego nie chce- a to już coś.
Obstawiam, że to wstęp do odpowiadania "NIE" na wszystkie zadawane mu pytania zaczynające się od "Czy...". Będzie ciężko. Z drugiej strony znając zachowania przeciwnika można ustalić odpowiednią strategię ;)

Nie wiem, czy wszystkie matki tak mają- rozszyfrowują telepatycznie/czytają nieświadomie w myślach/zostały zaprogramowane przez kosmitów...tzn.noworodka. W sytuacji kiedy młodociane zaczyna jojczeć i marudzić (irytujący dźwięk- JK twierdzi, że to "A razkreślne") udaje mi się w 80-90%  rozpoznać co autor ma na myśli. Nie zauważyłam różnic w częstotliwości, mimice czy natężeniu decybeli a jednak opcje: jeść/pić/spać/pielucha wydają się do zidentyfikowania...
A może to zmęczenie winduje mózg na kolejne poziomy poznania...... ;)


wtorek, 2 czerwca 2015

Na początek


Pierwszym postem, miał być, w założeniach, tekst z okazji Dnia Matki i traktujący o tejże tematyce. Niestety niezbyt miłe okoliczności przyrody zajęły mnie na tyle, że dzień ten spędziłam inaczej niż zamierzałam.
Ma być to blog rodzicielski (czy jak to się współcześnie, z angielska określa "parentingowy"). Jak rodzicielstwo to i dzieci. Jak dzieci to Dzień Dziecka- czyli kolejna, symboliczna data rozpoczęcia.


 Tak wiem, mamy 2. dzień czerwca i godzinę późnowieczorną, jednak wczorajszą dobę poświęciłam na świętowanie. Silenie się na podsumowanie tejże fety zostawiłam na dzisiaj, z nadzieją, że będę mniej nieprzytomna.

Bilans obchodów Światowego Dnia Dziecka wg. Króla z rodzicami:
  • odwiedziny starszego stryjaszka (dla rodziców= chwilka spania dłużej bez tratowania ich królewskimi stopami- jupiej!)
  • baaaaaaaardzo długi spacer, zahaczający o park w innej części miasta, 
  • fascynująca (do czasu) dla brzdąca podróż środkami komunikacji miejskiej, 
  • bycie atrakcją przejazdu środkiem komunikacji miejskiej, połączone z próbą wyłudzenia balona (prawie skuteczną)
  • pochłonięcie jogurciku w miłych okolicznościach przyrody
  • obiad poza domem (dla rodziców=nie gotujemy, nie zmywamy- jupijej!)
  • oblizanie kilku kamieni, zanim osobisty ojciec Króla zdążył dopaść i zareagować
  • powrót do domu już w fazie zmęczenia/senności, co powodowało krzyki niezadowolenia kierowane na środek komunikacji miejskiej
  • powrót do formy po przekroczeniu progu domu i dalsze dokazywanie do godzin mocno wieczornych (Króla, nie rodziców)
  • odnóża, które właziły w rzyć (u rodziców, nie Króla)
  • sprzątnięta łazienka
  • świeżo zmieniona pościel
  • a na deser kolejny ząb z paszczy młodocianego :)