wtorek, 23 czerwca 2015

Dla Taty

Król jeszcze nie wysławia się zbyt płynnie. Jednak gdyby mógł, dziś powiedziałby JK pewnie coś w podobnym tonie.

Za silne ramiona, które zawsze poniosą wtedy, kiedy małe nóżki są już zmęczone
Za owłosioną klatę, która utuli kiedy skarżę się na mamę i od zawsze jest świetna do zasypiania
Za delikatność przy myciu i ubieraniu
Za śmieszne miny, które wywołują ataki śmiechu
Za nieskończoną ilość pomysłów do zabawy
Za cudowny ciepły głos, który potrafi opowiadać i wyśpiewać magiczne rzeczy
Za to, że nie wstydzisz się bawić 'na maksa',  chociaż ktoś może powiedzieć, że wyglądasz głupio albo śmiesznie
Za pokazywanie i tłumaczenie 'dorosłych' czynności, które są tak fascynujące
Za to, że jesteś...

Dziękuję i kocham Cię Tatusiu

czwartek, 18 czerwca 2015

CzyCoś się kończy, coś się zaczyna

Czy pojawienie się dziecka coś zmienia? Kurde, duuuużo. Nie chodzi tu tylko o rodziców małego człowieka ale całą małą populację osób z otoczenia.
Jeśli chodzi o tych, co się wzięli i rozmnożyli, to sprawa jest dość oczywista- świat wywraca się do góry nogami. JK przestały dodatkowo śmieszyć dowcipy o martwych płodach i niemowlętach w sokowirówce.
Owocowa- jedna z pierwszych osób, które odwiedziły Króla, jeszcze w szpitalu- nie może przełamać się do wrzucenia małego Simsa na grilla.
Młodszy stryjaszek po obejrzeniu jednego z odcinków "Gry o tron"  podsumował " A niech, się zabijają, torturują i gwałcą, nie rusza mnie to. Ale jak można było zostawić maleńkie dziecko na mrozie?! Nie przykryte!!!"
Cioci inżynier z podejścia "dziecko jak dziecko" zrobiło się "jesteś jedynym mężczyzną, który mnie rozumie".
A cioci kolorowej rozwiały się wizje okołoaborcyjne i swojemu chłopu oznajmiła " Chcę takiego".
Także strzeżcie się, bo nie znacie dnia ani godziny, kiedy Wasz światopogląd może runąć ;).

sobota, 13 czerwca 2015

Here comes the King

  Sytuacja wyglądała tak: byłam po praco-pasji, wymagającej zaangażowania 24/7. Trwało to tydzień. Następnego dnia, o 7 byłam już na praktykach. Żeby było szybciej praktyki robiłam w 2 miejscach, co dawało 5 dni w tygodniu po 12h, włączając tzw. nocki.
Sytuacja stresowa- uczelnia się nie wywiązała i zamiast praktykować przy ukochanym chłopie, trzeba opłacać stancje przez wakacje pół Polski dalej.
Nie przejmowałam się potencjalnymi sygnałami, wskazującymi na obecność lokatora w moim brzuchu: spuchnięty biust- norma w końcówce cyklu, spóźnienie- kilka razy już tak było przy takim poziomie stresu, śpiączka- a weź nie padaj na pysk przy takim trybie pracy.
W końcu luby stwierdził, że mnie odwiedzi. Kazałam przekroczyć me progi z testem- tak dla świętego spokoju.

Po wykonaniu czynności niezbędnych, gapiłam się na okienko z dwiema kreskami chyba kwadrans, czekając aż ta niepotrzebna linia zniknie...bo przecież to imposibru! My się w końcu zabezpieczamy! Dzieci owszem, cała gromada nawet ale po moich studiach (kolejnych z resztą).
Skoro krecha nie zniknęła, wciągnęłam JK do kibelka i pokazuje ustrojstwo. Ten się szczerzy jak szczerbaty do sucharów, obcałowuje i ściska a ja...czuję się jakbym dostała patelnią w łep. I ta gonitwa myśli: co ze studiami, co powiedzą rodzice, co powiedzą JEGO rodzice (zdecydoeanie bardziej konserwatywni), gdzie zamieszkamy, z czego będziemy żyć, muszę kupić krem na rozstępy, mój dziadek tego nie przeżyje...
Znalazłam lekarza i potwierdziło się, że jest tam mały ktoś. Telefony do rodziców, informowanie znajomych, nasze rozmowy, wszystko to wywołało pozytywny odzew (euforię w niektórych przypadkach). Kiedy pierwsze emocje opadły, okazało się, że...cieszę się jak jasna cholera :D. Obawy dalej były, ciężko żeby ich zabrakło. Ale okazało się, że można wdzystko.

Nie obyło się bez przebojów (o których może innym razem).  W końcu ustaliliśmy, że najrozsądniejszym wyjściem jest moja dziekanka i przeprowadzka.

Bywało różnie. W końcu doczekaliśmy się przyjścia na świat króla i zostania rodzicami.
Ale o tym później..

czwartek, 4 czerwca 2015

Porozumienia zaczątki

Król zaczyna porozumiewać się z otoczeniem bardziej humanitarnie niż tylko wrzaskiem.
Potrafi od niedawna pokazać przedmiot, którego aktualnie pożąda. Często dotyczy to jedzenia.  Kolejnym manifestem głodu/łakomstwa jest zapuszczanie żurawia do talerza rodzica (dziwnie częściej matki). W połączeniu z widokiem wielkich, pełnych nadziei oczu, podświadomie odczuwalnej groźby wrzasku i wyrzutami sumienia (jak można nie nakarmić własnego dziecka!), skutkuje to pochłanianiem porcji rodzicielki. No nie całej, Król jest łaskaw! (i ma jeszcze mały żołądek). Pożera jakieś 3/4 :P

Kolejnym, ostatnio zauważalnym sygnałem porozumiewawczym jest mówienie "NIE"+ opcjonalnie kręcenie główką. No ok, nie dowiemy się w ten sposób czego chce ale wykluczamy to, czego nie chce- a to już coś.
Obstawiam, że to wstęp do odpowiadania "NIE" na wszystkie zadawane mu pytania zaczynające się od "Czy...". Będzie ciężko. Z drugiej strony znając zachowania przeciwnika można ustalić odpowiednią strategię ;)

Nie wiem, czy wszystkie matki tak mają- rozszyfrowują telepatycznie/czytają nieświadomie w myślach/zostały zaprogramowane przez kosmitów...tzn.noworodka. W sytuacji kiedy młodociane zaczyna jojczeć i marudzić (irytujący dźwięk- JK twierdzi, że to "A razkreślne") udaje mi się w 80-90%  rozpoznać co autor ma na myśli. Nie zauważyłam różnic w częstotliwości, mimice czy natężeniu decybeli a jednak opcje: jeść/pić/spać/pielucha wydają się do zidentyfikowania...
A może to zmęczenie winduje mózg na kolejne poziomy poznania...... ;)


wtorek, 2 czerwca 2015

Na początek


Pierwszym postem, miał być, w założeniach, tekst z okazji Dnia Matki i traktujący o tejże tematyce. Niestety niezbyt miłe okoliczności przyrody zajęły mnie na tyle, że dzień ten spędziłam inaczej niż zamierzałam.
Ma być to blog rodzicielski (czy jak to się współcześnie, z angielska określa "parentingowy"). Jak rodzicielstwo to i dzieci. Jak dzieci to Dzień Dziecka- czyli kolejna, symboliczna data rozpoczęcia.


 Tak wiem, mamy 2. dzień czerwca i godzinę późnowieczorną, jednak wczorajszą dobę poświęciłam na świętowanie. Silenie się na podsumowanie tejże fety zostawiłam na dzisiaj, z nadzieją, że będę mniej nieprzytomna.

Bilans obchodów Światowego Dnia Dziecka wg. Króla z rodzicami:
  • odwiedziny starszego stryjaszka (dla rodziców= chwilka spania dłużej bez tratowania ich królewskimi stopami- jupiej!)
  • baaaaaaaardzo długi spacer, zahaczający o park w innej części miasta, 
  • fascynująca (do czasu) dla brzdąca podróż środkami komunikacji miejskiej, 
  • bycie atrakcją przejazdu środkiem komunikacji miejskiej, połączone z próbą wyłudzenia balona (prawie skuteczną)
  • pochłonięcie jogurciku w miłych okolicznościach przyrody
  • obiad poza domem (dla rodziców=nie gotujemy, nie zmywamy- jupijej!)
  • oblizanie kilku kamieni, zanim osobisty ojciec Króla zdążył dopaść i zareagować
  • powrót do domu już w fazie zmęczenia/senności, co powodowało krzyki niezadowolenia kierowane na środek komunikacji miejskiej
  • powrót do formy po przekroczeniu progu domu i dalsze dokazywanie do godzin mocno wieczornych (Króla, nie rodziców)
  • odnóża, które właziły w rzyć (u rodziców, nie Króla)
  • sprzątnięta łazienka
  • świeżo zmieniona pościel
  • a na deser kolejny ząb z paszczy młodocianego :)