wtorek, 11 października 2016

porozumienia ciąg dalszy 2

          To, że Król jest synem swego ojca, nie podlega wątpliwości. Wyglądają jak klony. Odziedziczył  chyba jeszcze poczucie humoru, żelazną męską logikę i wzoruje się na wypowiedziach jedynego słusznego mistrza JK.

Król: (waląc dużym, zabawkowym autobusem w drzwi) BAM! BAM! BAM! BAM!!!!
ins: Kochanie, nie rób bam, bam
Król: (robiąc dokładnie to samo) PUK! PUK! PUK! PUK!!!

 taaaa..... grunt to precyzja wypowiedzi



ins: Co chcesz zjeść?
Król: Wafel!
ins: Nie ma już wafli
Król: To mozie.....Dwa* wafel!!!

* dwa- szeroko rozumiana cyfra, większa  od jednego

Król ma zadatki na poliglotę i biegły umysł ścisły. Potrafi już liczyć, brzmi to mniej-więcej tak:

Dwa, cy, pięć, łan!

wtorek, 16 sierpnia 2016

Licencja na wychowanie...... czyli dziecko też człowiek

Sprawa gryzie mnie od jakiegoś czasu..... Zastanawiałam się, czy o tym pisać. Jestem daleka od narzucania rodzicom w jakim duchu mają wychowywać potomstwo. Uważam, że to oni znają swoje dziecko najlepiej i wiedzą jakie wartości chcą przekazać. Nic, co ludzkie nie jest mi obce i wiem, że nawet najsłodsze dziecko potrafi nieźle wk...... zirytować. I ma się ochotę człowiek zaszyć na kilka dni z dala od wszystkich.
Jednak czasami pojawia się jakiś zgrzyt. Coś, co wali w twarz tak, że komunikat "Hej, tak nie powinno być" ciśnie się sam.
    Od początku- Król został zaproszony za imprezę urodzinową swojego, prawie rok młodszego "kumpla".  Oprócz jubilata zjawiło się też kilka sztuk dzieciarni w zbliżonym (w miarę) wieku, wraz z rodzicami. Kącik zabaw dla dzieci robił swoje, a jeszcze bardziej robiły schodki. Wśród rodziców królowały tematy, jakie mogą królować tylko w grupie posiadającej małe dzieci: omówienie koloru kupy nikomu nie przeszkadzało, karmienie piersią i perypetie przy odstawianiu, samodzielność i rozwój szkrabów, spanie i problemy z nim. Panowała ogólna atmosfera zrozumienia i wsparcia. Widziało się raczej potakująco-współczujące kiwanie głową, mówiące "Spoko znam to, to normalne. Dasz radę", niż ocenianie i jednynie-słuszne-madrości-jak-postępować.
  Wszystko byłoby jak w bajce, gdyby nie jedna z mam. Przyszła ze swoją córeczką- rezolutną Lili.
Lili nie odbiegała od rówieśników. Nic "szczególnego" nie rzuciło mi się w oczy. Za to odstępstwa widziała jej rodzicielka.
Z księżniczek, towarzyszyła  nam  Amelka. Mimo swojego 1,5 rocznego stażu na tym świecie, ma piękne blond pukle sięgające łopatek. Chłopaki (w tym Król), też byli z tych "roztrzepanych  długowłosych". Lili, natomiast, włoski miała krótkie i cienkie, za to ozdobione piękną opaską. Z ust jej mamy, za to padło:
- Lilka widzisz? Nawet młodsze od ciebie chłopaki mają dłuższe włosy, a ty co?
Spojrzałam na kobietę, na jej fryzurę... Ładna blondynka (włosy blond z natury są cieńsze), jednak gęstość włosia też nie powala. A wiadomo, pewne rzeczy się dziedziczy.
 Kolejnego zgrzytu doznałam, kiedy doszedł mnie fragment rozmowy, o tym...... że córa jest gruba!
Spojrzałam na małą, bo myślałam, że to o inne dziecko chodzi. Całe szczęście usłyszałam od pozostałych rozmówców "No coś ty.....?!".

I tu naszła mnie refleksja, że biedna Lili nie przystaje do obrazka, jaki chciałaby widzieć jej mama. Na pewno ucieszyła się, że będzie miała córkę: będzie mogła ją ubierać jak księżniczkę, czesać włoski...... A tu? Psikus: córa owszem jest, ale woli zabawy autami i młotkiem, tiulową spódniczkę zarzuca do góry, żeby nie przeszkadzała, na bujne loki, które można upinać, na różne sposoby się nie zanosi....
I słyszę.... rozczarowanie....i presje.....na 1,5 roczne dziecko..... żeby było idealne- jak z obrazka.....

I po głowie tłucze mi się pytanie: Dlaczego i jakim prawem?

piątek, 12 sierpnia 2016

JK mówi... 2 + rozmowy


"Jak głupie pomysły ciągle wlatują ciągle do głowy, to widocznie mają tam swoje gniazdo." Biorąc pod uwagę nasze niedawne wymiany zdań, to obstawiam u niego całą kolonię.


ins:  będę gruba (jakby kiedykolwiek mi to  groziło)
JK: co???
ins: od trzech ni nie ćwiczę (jakby była to najdłuższa  przerwa w ćwiczeniach  jaką miałam), za to od dwóch dni wieczorami piję piwo i żrę słodycze
JK: ins.....  przecież masz okres
ins: no mam......
JK: to lepiej tak, niż miałabyś na mnie wrzeszczeć
ins: chcesz mi po prostu zapchać gębę?!
JK: tak jest bardziej humanitarnie. Csiiii..... pij piwko, csiii...... zjedz czekoladki. Będzie dobrze.....



JK: pasuje ci to mydło?- zapytał wskazując na sporą kostkę szarego, którym akurat myłam ręce
ins: no ok jest
JK: Nie wysusza skóry?
ins: nie zauważyłam....
JK: bo jak włosy nim umyłem, to suche bardzo były później
ins: JK.... od tego są szampony. Jeśli umyjesz włosy jakimkolwiek mydłem, to będą suche...
JK: nawet mokrym?

JK, patrząc z zachwytem na swoją konkubinę: Jestem farciarzem, wiesz?
ins: A to wyznanie, to z zapożyczeniem z angielskiego?
JK: ????
ins: no...., że jesteś "Pierdzioszkiem"?



czwartek, 4 sierpnia 2016

To już rok.........

No i mamy rocznicę. Nie, u Króla nic się nie zmieniło i dalej jest dwulatkiem.
Minął rok od kiedy wylądowaliśmy na diabetologii. Kiepski powód do świętowania. Wiąże się z tym "powtórka z rozrywki", czyli planowe przyjęcie do szpitala na badania.

Objuczeni jak wielbłądy w karawanie pojawiliśmy się w wyznaczonym miejscu i o wyznaczonym czasie. Sprawę kolejek i czekania pod drzwiami, zanim w ogóle można zajrzeć na oddział, pominę.

Przygotowaliśmy się na przepisowe 3 dni.

Okazało się, że badania załatwimy w ciągu jednego dnia a resztę pobytu będziemy w domu, na przepustce, bo nawet jakbyśmy chcieli bardzo zostać, to łóżek nie ma.

Minusy: całe przygotowania, pakowania, zakupy, planowanie, stres i połowa płaczu- nie potrzebne. Nieprzespaną noc też mogłabym sobie darować ale jakoś z nerwów i wspomnień nie potrafiłam inaczej.

Plusy: jedzenie też zrobiłam na 3 dni, więc stanie w garach przy obiedzie odpadało.

Munusy: JK bardzo zasmakował w wałówce, więc niewiele zostało :P

Lecę do kuchni.......

czwartek, 23 czerwca 2016

Sukcesy wychowawcze by JK

Z okazji dzisiejszego święta, wychowanie w wykonaniu  konkubenta.

- Król rozpoznaje Audi wśród innych aut. I jest to wydarzenie na miarę zauważenia autobusu: głośne i pełne ekscytacji.

-Król rozpoznaje "Tati adi" wśród innych audi

- Driftuje resorakami (i nie tylko)

- Jako 1,5 roczniak potrafił powiedzień jak robi pirat, chociaż pojęcie pirata było dla niego totalną abstrakcją

- Nauczył syna "Jak robią pingwiny", Król dobrze wie, że robią "Huuu-haaa" i ewentualnie "Bleeeee"

- Kiedy wróciłam wczoraj do domu, po godzinnej nieobecności, syn poinformował mnie, że je pieczywo "Mama, blepp".  Teraz przynajmniej wiem, kiedy chce chleb ;). Dzisiaj za to, JK nauczył potomka mówić "GACIE"

- Wg, Króla tata jest od naprawiania....  wszystkiego. Duża to presja jest, jednak idzie za tym  równie wielki  prestiż.

- JK jest mistrzem w wyciszaniu syna przed snem. Rytmicznie oddycha i na wydechu cichutko mruczy. Działanie  jest tak skuteczne, że sam zasypia pierwszy. Co ciekawe, dalej mrucząc- przez sen

- mój ukochany jest też niezastąpiony w czasach zarazy. Potrafił zrobić zabawę z "psikania" leków do nosa i gardła (moja trauma z dzieciństwa) i wyciągania gilów aspiratorem

- (nie-tak-)dawno-temu, kiedy Król był jeszcze niemowlakiem, JK potrafił momentalnie skutecznie go "odbić". Mogłam się gimnastykować  i kwadrans z dzieckiem  na ręku-  wycie i udręka. Wystarczało kilka  sekund na owłosionej klacie taty i  słyszeliśmy upragnione "Beeeeeek", wycie się kończyło a syn szedł spać dalej

...cdn



piątek, 10 czerwca 2016

Definicje macierzyństwa- by ins

Zbiór określeń, z którymi możecie się utożsamiać, bądź nie. Jeśli nie, to może lepiej dla Was ;). Definicje mocno subiektywne i wynikające z życia na królewskim dworze.

Wg. ins macierzyństwo to m.in:

Ogarnianie się do wyjścia z domu- tzw. robienie się na człowieka- mycie, czesanie, malowanie w około 8 minut, przy umiarkowanym wyciu.

Reagowanie na każde "MAMA, TUTUĆ", "Tak, kochanie, autobus". Król żadnego nie przepuści, nawet jeśli jedzie pod blokiem- usłyszy.
Ps. Mieszkamy przy pętli.

Dokonywanie przełomowych odkryć z potomstwem. Np. że na ścianie wisi zegar. A obok na ścianie zegar już nie wisi. Hitem też są buty, u każdego kto przechodzi obok.... tak na podwórku.

Wyszukiwanie kosmetyków dla siebie, żeby były po taniości i po dobrości (są takie). Jednocześnie stosowanie specyfików za grubą kasę, na zadnią część ciała dziecka.

Zmęczenie.... czasami tak wielkie, że wizja omdlenia i 3-dniowej hospitalizacji jawi się jak obietnica wypadu do spa.....

Fantazje łóżkowe obejmujące już jedynie trójkąty...... np. ja, łóżko i cisza

Pralka kurcząca ubrania  wybiórczo. Tylko dziecięce sobie upodobała ("Jak to ciasne?! 2 tygodnie temu luzy miało")

Gra wstępna ograniczająca się do ogarnięcia wszystkich grających zabawek, mogących obudzić Króla.

Wybaczanie partnerowi zaśnięcia  po upojnych chwilach- prawdopodobnie zrobiłaś to pierwsza.

Gotowanie przez 3h dania tylko po to, żeby dowiedzieć się, że Król nie raczy  tego spożyć.

Oddawanie swojego obiadu, żeby tylko zjadł cokolwiek

Życie na kawie, zimnej..... Czasami wyłącznie na zimnej kawie Ps. polecam taką z mlekiem i odrobiną cukru- pożywniejsza.

Szybka weryfikacja ciuchowych zakupów: kiecka, leży świetnie, cena  ok, tylko jest BIAŁA- nie dopiorę, bez sensu. Buty- śliczne  cytrynowe  szpile- nie założysz, bo gdzie? do piaskownicy? bez  sensu.

W ogóle zmiana charakteru tego typu zakupów: potrzebujesz, idziesz, mierzysz, pasuje? bierzesz i  wracasz do domu :).


cdn......

Ps. Drogie Mamy, jesteście hardkorami i wszyscy komandosi i twardziele mogą Wam buty wiązać. Nie zapominajcie
(taka refleksja po dniu świętowania, żeby nie był to jedyny taki dzień)

piątek, 3 czerwca 2016

Słodkie maleństwa- czyli drugi tekst ze schowka

Znowu zniknęłam stąd na jakiś czas. Nawet nie będę się tłumaczyć ze swojego braku zorganizowania i sumiennego zasiadania to pisania.
Król ma już ponad 2 lata. Czeka nas wizyta w szpitalu- ta planowana. Pierwszy raz od roku. Dlatego wracają wspomnienia, niezbyt przyjemne (delikatnie mówiąc). Poczytajcie, to moje wynurzenia po zderzeniu z rzeczywistością. Może unikniecie naszego koszmaru.

31.07/01.08.2015

Nie będzie to wypowiedź o tym, jak przeurocze potrafią być dzieci. Nie jest to nawet tytuł przewrotny i o tym jak potrafią być wredne też nie będzie.
Siedzę właśnie przy pikającym monitorze, podłączonym kablami do mojego syna. Przysuwam się najbliżej jak mogę, jakby to miało zagwarantować, że kondycja Króla się poprawi. Kilka godzin temu dowiedziałam się, że to co nas zaniepokoiło, to stan zagrażający życiu mojego 16 miesięcznego dziecka.
Piszę to, bo młody śpi, JK pojechał po rzeczy, które pozwolą nam funkcjonować przy szpitalnym łóżeczku przez 2 tygodnie a ja staram się nie zwariować.
Piszę też dlatego, że może ktoś to przeczyta i uniknie naszych błędów.
Zaczęło się od przegrzania (Król źle znosi wysokie temperatury). Przyczyniło się to do wymiotów. Do wieczora przeszły, młody odżył, dostał elektrolity i dużo pił, więc wydawało się, że jest ok. Był co prawda trochę śnięty ale kto by nie był. W kolejnych dniach był nieco osowiały, więcej spał i dużo pił. Marudził przy jedzeniu i marudził ogólnie. Wydawało się nam, że schudł (przy okazji i urósł bardzo szybko), oczka jakieś bardziej zapadnięte, skóra sucha... Umówiliśmy wizytę do przychodni dzieci zdrowych- wypada w środę, a dziś już piątek (już, bo piszę o 3.20).
Dzisiaj syn lał się przez palce, nie dawał się odłożyć z rąk, co chwila przysypiał, pił dużo ale nie chciał nic zjeść. Czekaliśmy aż zgłodnieje, proponowaliśmy różne opcje do wyboru, wypróbowaliśmy nawet manewry wmuszeniowe. W końcu zapakowaliśmy dzieciaka i pojechaliśmy do szpitala.
Po obejrzeniu delikwenta na izbie przyjęć szybka decyzja- kroplówka (odwodnienie) i podstawowe badania krwi. I wtedy się zaczęło...
Jeśli zauważysz któryś z tych objawów szoruj na izbę przyjęć. Najwyżej przebadają ci dziecko i dowiesz się, że to nic takiego.

  • nudności, wymioty
  • wzmożone pragnienie (15 miesięcy i 1,5 litra wody? za dużo!)
  • oddawanie znacznej ilości moczu (podobno jeśli by wysechł zostawiłby biały osad w miejscu plamy-rozpuszczony cukier)
  • senność
  • drażliwość
  • osowiałość
  • bóle głowy
  • bóle brzucha
  • bóle mięśni
Sprawy nie ułatwiała fala upałów, która nałożyła się na pragnienie, ząbkowanie, które zawsze nie było najlepszym okresem dla Króla.
Nie jest moim zamiarem ani straszenie, ani kreowanie się na wszechwiedzącą. Myślę jednak, że jeśli da się oszczędzić jakiemuś małemu człowiekowi (i jego najbliższym) cierpienia i stresu, to warto czasem dmuchnąć na zimne.......

sobota, 12 marca 2016

JK mówi

    Jakiś czas temu usiłowałam tu przedstawić sposób porozumienia w  naszym konkubinacie. Coś, co nazywam "romantyzmem pragmatycznym". Mamy marzec, po drodze zahaczyliśmy o dwa święta, co wzbogaciło bibliotekę  cytatów z konkubenta.  (Te przedstawione wcześniej, to tylko  wierzchołek góry lodowej. Większość  nie nadaje  się do  publikacji,  a przynajmniej czytania przed 23  ;) ).

> ins: Kochanie,  co robimy na Walentynki?
>JK: No nie wiem..... zupę??


Dzień kobiet. Nie było go przez  poprzednie dni (i noce- taki dżob) więcej niż był....
>JK: Kochanie, muszę wyjść na chwilę
> ins (mina nietęga): gdzie znowu?
> JK:  Babo! Kwiatka ci chcę kupić i dopiero wtedy życzenia złożyć.....
Słodko się zrobiło? Mi nawet  jakoś tak cieplej w bebechach. Kwiaciarnie  mamy pod domem. Ten pojechał do Lidla,  kupił sobie spodnie. Ja musiałam  kontynuować  maraton z ząbkującym Królem (na cholerę 2  latkowi  piątki?!).
Wrócił. Dostałam bukiet tulipanów i bombonierkę  z alkoholem.  Brendy- czyli jeden z niewielu  %, których nie tykam w żadnej postaci (oprócz polewania go  innym)...
Za to tulipany pięknie rozwijają się w wazonie,  na lodówce. Żeby ich Król ze stołu nie zeżarł  ;).

I na deser
JK masuje kark swojej kobiety
> ins: uwielbiam Twój dotyk....
>JK:  też Cię  lubię miąchać.
>ins:  a było tak miło ....

piątek, 29 stycznia 2016

Wyjścia świty z Królem

***To jeden z tekstów, który czekał pół roku w schowku. Musiałam ochłonąć zanim dojrzałam, żeby go upublicznić. Dlaczego? Przez te zawarte tu "muchy w nosie". To był jeden z objawów tego, że z Królem dzieje się coś bardzo niedobrego. Okazało się, że dalej mamy dziecko, które płacze jedynie wtedy, kiedy coś mu dolega. A dolegało. I to, co braliśmy za gorszy dzień, czy rozkapryszenie, było tak na prawdę sygnałem, że źle się czuje, a nie potrafi tego inaczej przekazać.



Na początek muszę coś wyznać. Zrobić swoisty coming out i przetrwać gromy, które niechybnie na mnie spadną.
Otóż...nieznoszę wyjść z moim dzieckiem. Na samo hasło "SPACEREK" włos jeży mi się na ciele, zęby zgrzytają i ogarnia mnie chęć ucieczki.
Do miasta naszego zamieszkania przyjechały ciotki, które spędziły ze mną 2 lata studiów. W tym jedna z własnym półrocznym potomkiem płci męskiej. Głównym celem były odwiedziny trzeciej ciotki, która się tu zatrudniła, pretekstem były jej urodziny.
Przy okazji dziewczyny chciały odwiedzić ZOO, a że do bramy wejściowej mam 10 minut spacerkiem, dziewuch nie widziałam szmat czasu, to chętnie (mimo wszystko) się do tej inicjatywy podłączyłam.
Chłop mój najmilszy poza domem od rana, więc cała heca pakowania i szykowania spadła na mnie:
Pobudka- na 'dzień dobry' ryk i muchy w nosie.
Śniadanko, tzn. próby nakarmienia Króla i usiłowanie pochłonięcia czegokolwiek w tak zwanym międzyczasie.
Mycie zębów- z tym problemu nie ma, zabawa przednia, jeszcze matka pozwala swoje uzębienie umyć dużą szczoteczką.
Ubieranie- zdjęcie pieluchy, pościg za gołodupcem po całym łóżku, zakładanie suchej pieluchy, okraszone rykiem, zdejmowanie reszty piżamy- ryk wzmożony, pościg za golasem po całym mieszkaniu, zakładanie bodziaka (wspominałam coś o ryku?), zakładanie portek ( młodociany wyrywa się jak dziki kot), przytrzymanie dziecka kolanami- aplikacja skarpet, decybele są w stanie ogłuszyć, buciki, kurteczka i w auto (tzn. w królewki jeździk-autko).
Między wspomnianymi pościgami należy spakować torbę dziecka lub sprawdzić stan spakowanej wcześniej. Pamiętaj żeby wziąć WSZYSTKO! Zapomnienie o jakiejś pierdołce, powoduje automatycznie uruchmienie prawa kosmosu, które sprawia, że akurat ta rzecz będzie potrzebna.  Nie daj się również zwieść przeświadczeniu, że pakowałaś owo wszystko wczoraj. Kolejne prawo kosmosu głosi, że akurat wtedy konkubent lub sprytny maluch coś wyciągnie (o odkładaniu w obu przypadkach nie ma mowy).
Krótka chwila poza pokojem, gdzie przebywał Król, zaowocowała własnoręcznie jedzoną owsianką (początkowo łyżką, później dosłownie własnoręcznie). Zaliczyliśmy więc też prysznic (ścierać nie było sensu, no i przypominam- ryk), szybkie czyszczenie foteli, stołu i dywanu.
Kiedy w końcu objuczona jak wielbłąd w karawanie, z synem w jego wehikule i kawą w ręku wychodziłam z mieszkania, miałam tzw. mieszane uczucia. Z jednej strony ulga, że w końcu wybywamy, duma, że dałam radę i wszyscy przeżyli i nadzieja, że na świerzym powietrzu muchy z nosa gdzieś polecą. Z drugiej obawy, że humorek jednak da się we znaki wszystkim,  niepewna pogoda itp, itd
Spotkanie było niestety krótkie ale sympatyczne. Chłopaki wykazywali solidarność nastrojów- jak wyli to obaj. Jakoś wszyscy przetrwali, zwierzaki nie uciekły, pogoda się poprawiła (zdjęcie okryć wierzchnich- więcej rzeczy do noszenia ;) ), a kawa była pyszna.
Oby więcen takich spacerków a mniej takich przygotowań :p

czwartek, 28 stycznia 2016

Cukrzyca, co zmienia w funkcjonowaniu małego dziecka i rodziców?

Pisałam pobieżnie, co zmienia przyjście na świat małego człowieka. Teraz o tym, co zmienia się, kiedy mały człowiek okazuje się być słodkim dzieckiem, nie tylko w przenośni.

Po pierwsze, i chyba najbardziej oczywiste, to kolejny specjalista na liście wizyt lekarskich. Nawet ze zdrowym maluchem trzeba trochę polatać po  doktorach (pediatra i ortopeda to chyba minimum, rzadkością nie jest lekarz rehabilitacji, dermatolog, laryngolog.... pewnie moglibyście sami stworzyć listę specjalizacji do odhaczenia z dzieckiem, które  w sumie nie choruje). Tu dochodzą regularne wizyty  w poradni diabetologicznej i przegląd na oddziale szpitalnym raz w roku.

Jedzenie. Na początku to wokół tego wszystko  się  kręci.  Co zjadł, ile, kiedy? Wiąże się to z kolejnymi punktami.....

Życie z wagą kuchenną pod pachą. Jeśli dajesz dziecku jedzenie, które nie jest w jakiś sposób porcjowane wagowo (np. kubeczek  jogurtu pochłonięty W CAŁOŚCI),  wszystko jest ważone: kromka chleba, owoc, makaron, kasze itd

Znajomość wartości  odżywczych produktów  spożywczych. Nie, nie wszystkich  :), tych  najulubieńszych i najczęściej  używanych.  Wiesz ile płatków  gryczanych czy jabłka to  jeden wymiennik węglowodanowy.......

Właśnie, przestają być  obce  takie terminy jak: wymiennik węglowodanowy (WW), wymiennik  białkowo-tłuszczowy (WBT), indeks glikemiczny  (IG).  Kiedy dołożyć do tego: bolusy proste, przedłużone  i złożone, peny, pompę, korektę, hipo- i hiperglikemię,  ketony,  kwasicę ketonową (którą mieliśmy nie-przyjemność przetestować  na  skórze  Króla), hemoglobinę glikowaną, to  dla  otoczenia brzmisz jak  kosmita.

Igły i krew. Brzmi  strasznie, jednak  strach ma  wielkie oczy. Najskuteczniejszym, domowym sposobem pomiaru stężenia cukru w organizmie, jest użycie glukometru. Wiąże  się  to z uzyskaniem próbki  krwi włośniczkowej. A po ludzku nakłuciem opuszka palca i pobraniem kropelki krwi na specjalny pasek. Po 5 sekundach urządzenie pokazuje wynik. Przy małym dziecku czynność powtarzana czasem kilkanaście razy na dobę.
Do tego  dochodzą wkłucia do pompy insulinowej zmieniane co 3 dni. Malutka igiełka (6 mm) na plasterku,  przy szkrabie ważącym 10 kg i tak wydaje się 2 razy za  duża. Przerażające? Zanim dostaliśmy  naszą pomopwą MP3, stosowaliśmy  peny. Zastrzyk  podskórny do każdego posiłku-  Królowi zdarzało się jeść 7-8  dań w  ciągu  doby.


W związku z pomiarami.... dziecko nierzadko przesypia całą noc. My nie, my nastawiamy budziki, co około 2-3 h. Jak jest gorszy okres to czasem co godzinę. Rano Król tryska energią a rodzice prezentują książkowy obraz zombie, odliczając czas do drzemki potomka i pochłaniając hektolitry kofeiny.

Wyjścia: dalej są zmorą i dalej ich nie cierpię. Nie cierpię ich jeszcze bardziej, bo do tradycyjnych tobołów trzeba dołożyć glukometr i cały osprzęt do niego, jedzenie (przygotowane, odważne itp), glukozę i strzykawkę z glukagonem (te 2 ostatnie na stałe zagościły w matczynej torebce, podobnie jak resoraki).


Zachowanie dziecka.... Wchodzimy w okres, który malowniczo nazywany jest buntem dwulatka. Król charakterną istotą jest, więc i napady histerii bywają spektakularne. I tu jest pies pogrzebany, bo trzeba rozpoznać kiedy jest to testowanie cierpliwości, woli, zen, zasad i układu nerwowego rodzica, tak po prostu, a kiedy ma to związek z niskim (lub szybko spadającym) czy wysokim (zapewne od jakiegoś czasu) poziomem cukru we krwi. Czyli co? Czyli rozwrzeszczanego blond urwipołcia nakłuwamy i usiłujemy zgarnąć z paluszka kroplę krwi.....

Tłumaczenia. Nie wstydzimy się i nie ukrywamy, że nasze dziecko jest diabetykiem (ale też nie robimy z tego wielkiego "halo"). Większość znajomych dość szybko zauważa mini-plecaczek usadowiony między łopatkami Króla. I zaczynają się pytania. Zazwyczaj te same. Najczęściej: A jest szansa, że wyzdrowieje? No cóż....


Jeśli czytają to diabetycy, lub rodzice słodkich maluchów dajcie znać, co u Was zmieniła diagnoza. Może macie jakieś patenty do sprzedania początkującym? :)

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Porozumienia ciąg dalszy

   Od czasu, kiedy  pisałam o królewskim "NIE"minęło ponad pół roku (kiedy? jak to? JUŻ? tak szybko?). Jak można się domyślić mowa Młodego również się rozwinęła.

Z  piękną i poprawną polszczyzną niewiele ma to jeszcze wspólnego, a i najczęstszym używanym zwrotem jest jeszcze "Yyyyyaaaa" z pokazaniem paluszkiem o co może chodzić.
Jednak zaczynamy się dogadywać. Co prawda, świat króla jest dość prosty. Każde zwierze, które ma futro, jeśli nie jest kotkiem lub krową, jest psem. A dorośli niech sobie te pieski nazywają jak chcą: łoś, sarenka, niedźwiedź polarny.....

Dla odmiany całe ptactwo świata jest kaczkami. Czasem kurka ze swoim "ko ko" się przebije, ale szału nie ma. Dlatego kiedy słyszymy królewskie "kwa kwa" (brzmi bardziej jak "Pa pa" jednak rozumiemy się), można się spodziewać wszystkiego: od strusia, do skowronka.

Ostatnim hitem jest u nas powtarzanie przez Króla słowa kochany. Wychodzi bardziej "any" lub (rzadziej) "chany". Uwzględniając jego słodki głosik, jest to najbardziej urocze  zjawisko na świecie. :)


niedziela, 24 stycznia 2016

Ojciec dziecku

Dziś trochę o JK. Łączy nas wiele rzeczy, trochę różni, sporo spaja związek.

Łączy nas hm.... osobliwe (to chyba dobre słowo) poczucie humoru. Wiąże się to często z brakiem romantyzmu lub, jak wolę to nazywać, z "romantyzmem pragmatycznym".
Nie dla nas pisanie wierszy, czerwone róże, ckliwe kolacje, patetyczne celebrowanie rocznic. Nawet komplementy są niebanalne, nawet czasem powalające.
Dla lepszego zobrazowania sytuacji, poniżej przedstawiam małą próbkę cytatów. Pochodzą  one z różnych "dziejów" i etapów naszej znajomości. No to ten..... usiądźcie lepiej.


Komplement: -To przecież o twoich nogach pisał Tolkien
-???????? (mina pokazująca typowe wtf)
-No, "Dwie wieże"


Komplement 2: -Jakie ty masz wielkie oczy!
- Jesteś całkiem spostrzegawczy, jak na pół roku związku.
- Oj, bo wcześniej się na twoje usta cały czas gapiłem

CD: wzrok identyczny jak ten, przy zauważeniu rozmiaru oczu...
oczywiście kolejne pół roku później
-Jaką ty masz....... nieproporcjonalnie małą głowę!!!



Równouprawnienie: dawno temu o matce ins
-Chciałbym, żeby kiedyś została moją teściową
- No, to w sumie wszystko zależy od ciebie
-Tak? A myślałem, że też masz prawo głosu


Romantyzm: JK wraca w nocy z pracy. Kładzie się, wtula zmarznięty, całuje i wyznaje.....
-Masło kupiłem. 


Ciąża:  Po ochłonięciu, po wiadomości, że będzie nas więcej, rozmawiałam z kolegami-przyszłymi lekarzami. JK w drugim pokoju, odpoczywał po podróży. 
- I jak się z tym czujesz?
- OK, wiesz urodzę przed 30, zdrowo. Nie będę "starą pierwiastką"*.....
w tym momencie wpada JK
-Ins! Ja  nigdy nie mówiłem, że  jesteś starą PIERDZIAWKĄ

Tadam, bsss...... kurtyna


*pierwiastka- kobieta, która rodzi po raz pierwszy,
wieloródka- kobieta, którą rodzi po raz kolejny
stara pierwiastka- kobieta, która rodzi po raz pierwszy w późnym wieku**
** Tak, wiem, określenie jest przeurocze i delikatne jak stado nosorożców. 

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Cieszyć się dzieckiem- by matka-frustratka

Z Królem przebywam codziennie. Jeśli nie ma jakiś szczególnych okoliczności przyrody, jest to "współpraca" 24/7.
Nic dziwnego, że przy bardzo żywiołowym szkrabie, dodatkowych obowiązkach związanych z cukrzycą, wiecznym niedoczasie i niedospaniu, pomału ma się co raz bardziej dość. Jeśli dołożyć do tego combo, w postaci szczepienia, przeziębienia z mega gilem i rozpieszczenia po wizycie u dziadków i ciotki Kolorowej, zmiana w matkę-frustratkę gwarantowana.
Nie lubię tego u siebie. Kiedy usypianie to sinusoida wychodzenia z siebie i powrotów, jedzenie doprowadza do furii, kolejne ogromnie ważne jeżdżenie samochodzikiem musi mieć widzów (zazwyczaj akurat wtedy, kiedy człowiek myśli, że uda mu się  w końcu np. umyć zęby). Wiem, że to nie jego wina, że to nie złośliwie, że "ten typ tak ma"i trzeba to zaakceptować, wziąć na klatę i kochać.

Jednak mimo kolejnych nieprzespanych nocy i duuuużego zmęczenia, dzisiaj widzę jaki jest słodki. Cieszę się jego każdym buziakiem, przejawem samodzielności i wołaniem " MAMAAAAAAA!". Nawet doprowadzenie do drzemki nie wywołało tsunami uczuć- od ekhm....dużej irytacji do wyrzutów sumienia.

Nie stało  się to samo z siebie.
Wczoraj (w trybie zombie) pojechałam na szkolenie, związane z moimi zawodami (zarówno wyuczonym, jak i potencjalnym). Wyczekane wydarzenie to było. Miejsce zaklepane 1,5 miesiąca temu. I.... było fajnie. Dowiedziałam się sporo, poprzebywałam z dorosłymi ludźmi z branży, stwierdziłam, że jest jeszcze dla mnie nadzieja.
 Co najważniejsze, poza domem byłam cały dzień.
Jasne, że co przerwa były telefony z pytaniem "Jak tam? Jak cukier? Co jadł? Dlaczego dałeś mu banana jako pierwsze?".  Nie każdy był odebrany :P.
Wróciłam wieczorem, kiedy jeszcze "ciocia Lala"-  jak czasem mówi Król na Ciotkę Inżynier, bawiła się z młodym w najlepsze, a ja mogłam zjeść i wlać nam cydru ;) (niepełnoletni pił swoją wodę, żeby nie było).
Mi zostało usypianie zmęczonego Syna, co trudnym nie było. Z resztą, padłam praktycznie razem z nim. Nocne pomiary wziął na siebie JK.
Dziś okazało się, że akumulatory mam naładowane i mogę dalej przebywać z potomkiem, bez zagrożenia wrzodami żołądka.
Znowu zauważam jaki jest mięciutki, przytulaszczy, jak pachnie. Cieszę się tym dniem i chodzi mi po głowie, że tak mały już nigdy nie będzie. Widzę jak bawi się precyzyjnymi ruchami i chce pomagać w czynnościach domowych. Mogę rozpakowywać zmywarkę przez pół godziny i podziwiać jak sobie radzi.
Dobrze wrócić do siebie :) czego i Wam życzę

środa, 13 stycznia 2016

Jaki Ojciec taki Syn...

 Do JK poooowoli dociera, że przy dziecku, na cenzurowanym trzeba mieć wszystko, co się mówi i robi. Król, co prawda, jeszcze nie powtarza wszystkiego, co usłyszy. Raczej mało powtarza, leniwy do polszczyzny jest (ale po swojemu nawija godzinami).

Jednak naśladuje bardzo często, najczęściej tatusia. Głównie tatusia.
Mają wiele wspólnego, to fakt. Przykładowo Król ma 5 kończyn (głową przecież też można się wspierać przy przemieszczaniu się), w tym 4 chwytne. JK stopy i dłonie też się mylą-
i tak: po co schylać się do guzika, skoro  telewizor można wyłączyć paluchem stopy. Szkoda  pleców. Do podnoszenia czegoś z podłogi również, chwytne paluszki sobie radzą.

Któregoś wieczora kiedy mój konkubent  wyszedł już do pracy, musiałam mu napisać, że nie ma szans żeby kiedykolwiek próbował się wykręcić z ojcostwa. Młody podszedł  do odbiornika, obejrzał dokładnie... zadarł nogę pod sam  swój nos  i próbował wcisnąć guzik stopą.
Dziś luby mój chłop wyznał, że musi przestać używać  kończyn dolnych do dostania zalegających na podłodze rzeczy. Synek też tak chce, jednak zima  jest, przeciągi są, skarpety albo (co gorsza) rajty ma założone i się nie da. I frustracja jest... A  do posadzki  ma bliżej niż ojciec.
Nawet  do zdjęć pozuje jak z tatusiem. Dlatego dziadkowie ostatnio oglądają wnuka głównie z wywalonym jęzorem.....

niedziela, 10 stycznia 2016

O czym marzy matka przed 30tką

        No i stało się..... Minął kolejny rok życia. Niedługo po Sylwestrze i trochę po Świętach. Nie było fajerwerków, fanfar ani nawet taryfy ulgowej ;). Kilka telefonów, kilka SMS'ów, sporo życzeń na fejsiku (nawet jeśli to portal przypomina, doceniam każde "100!" itp.).
      Jestem bardzo przed 30-tką (tak bardzo, że bardziej się nie da). Siadłam tego dnia i stworzyłam listę "marzeń na urodziny". Leciała ona mniej-więcej tak:


  • obudzić się w czystej chałupie, o ludzkiej porze
  • po pobudce, dostać ciepłą kawę i taką wypić
  • mieć na ubranie+czesanie+makijaż więcej niż 10 minut, i nie mieć w tym czasie królewskiego towarzystwa
  • powiedzieć "Idę się zdrzemnąć. Obudźcie mnie na obiad.... za tydzień" i zapowiedź wykonać :P
  • pomalować paznokcie bez stresu i marudzenia, że śmierdzi
  • nie mieć "dnia złego włosa"
  • wieczorem, kiedy Król zaśnie wcześniej,( oczywiście bez problemów), wypić z JK lampkę wina lub urodzinowego drinka
Jak można się domyślić, nic z listy powyżej nie miało miejsca. Mieszkanie jeszcze nie zostało doprowadzone do stanu używalności po świąteczno-noworocznym powrocie, Król wstał przed świtem, po źle przespanej nocy, z hasłem "AAAAAAAAM!" na ustach i kosmicznymi cukrami, skończyło się mleko do kawy, padłam na nos podczas drzemki młodego, ubieranie+czesanie
+makijaż miały miejsce popołudniu, po drzemce (muszę dodawać, że pod czujnym okiem Syna?). Zresztą "czesanie" to górnolotny termin dla prób ujarzmienia kijowej, odrastającej fryzury, która teraz gości na mej głowie. Wieczorem JK pracował, więc mnie czekała nocka pomiarów i usypiania.  Nawet o samotnym-urodzinowym drinku nie mogło być mowy :P Malowanie paznokci odpadało, bo sama wizja lecenia do przebudzonego brzdąca z mokrymi pazurami i próby usypiania go w takim stanie, budzą we mnie silny stres :P.

WNIOSKI: Jeśli macie do obdarowania młodą mamę nie musicie wcale głowić się nad prezentem. Baaaa.... powiem Wam, że sprawę można załatwić bez żadnego nakładu finansowego. Wymagać będzie jedynie czasu, bo to tego zawsze brakuje. Idźcie i weźcie młodocianego na spacer, zajmijcie się nim w domu i dajcie matce chwilę na kąpiel. Może wyjść na szybkie zakupy bez dziecka i np. fundnąć sobie prezent sama ;), daję słowo, nie będzie narzekać :P. Wygońcie ją i jej lubego na piwo kiedy dzieci zasną. Na pewno nie pójdą daleko a i telefony będą pod bacznym obstrzałem. Jeśli nie da się z Nim, to niech idzie sama, na kawę, z książką. Większość doceni bardziej niż modne perfumy czy diamenty ;)